poniedziałek, 27 grudnia 2010

Wiedziałem, że nie pójde spać przed 2 w nocy

To nie reise fieber, to nie niemożność zaśnięcia, ale codzienność goni tak nieopamiętanie, że czas na sen skraca się do niezbędnego minimum, jakby adrenalina, której właściwie dziś nie czujemy, wpompowana w nasze systemy krwiobiegu nadawała sercu rytm współgrający w prędkością wydarzeń dookoła. Jeszcze o 24:00 sprawdzaliśmy temperaturę w Casablance (jakby to coś w ogóle miało zmienić), kupowaliśmy ubezpieczenie, próbowaliśmy nawiązać kontakt z lokalną ludnością w celu rezerwacji hotelu po przylocie.

Jeżeli twierdziłem, że wyjazd do Tajlandii był mało przygotowany, to się teraz na forum pragnę wycofać. Ten wyjazd jest jeszcze większą wolną amerykanką, ale doskonale wiem co się stanie. Stanie się tak, że wraz z fizycznym oderwaniem się od powierzchni ziemi na lotnisku w Warszawie, metafizycznie oderwiemy się od tego co działo się przez ostatnie kilka dni (zamykanie projektów w pracy, spieszenie się na Wigilię z ostatnimi zakupami, obżarstwo nieprzeciętne mimo wewnętrznych obietnic, że w tym roku nie spróbuję wszystkich 12 dań) i zaczniemy planować te dwanaście nadchodzących dni w kraju, który jest przedsionkiem do Muzułmańskiej afryki. Kraju, który jest jeszcze niby europejski, a jednak już na czarnym lądzie, kraju w którym plaże Agadiru kontrastują z zaśnieżonymi szczytami Atlasu.

Kolejną opowieść o życiu, ludziach i jedzeniu czas zacząć. Smacznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz